środa, 27 stycznia 2016

Rozdział II Czy to tylko halucynacja?

Szłam dość długo klucząc po lesie, nie spuszczając wzroku z kota. Cały czas zastanawiałam się czemu Chaos chciał żebym za nim szła. Kot przyprowadził mnie nad małe jeziorko. Nad tym jeziorem krąży stara legenda, ponoć kto odnajdzie jego źródło i przejdzie przez smutne chwile, którym ono go obdarzy, ten odnajdzie prawdziwe szczęście. Jest jednak mały problem, ponieważ źródło jeziora znajduje się głęboko pod wodą, i strasznie trudno jest się do niego dostać. Rok temu mi się to udało. Legenda okazała się bujdą , bo jak dotąd nic złego, ani smutnego mi się nie stało. Weszłam do wody, a Chaos za mną.
   To jeziorko chyba ma jakieś uspokajające właściwości, bo ilekroć jestem wzburzona, bądź targają mną silne emocje, to wystarczy, że tu przyjdę i od razu czuje się lepiej. Spojrzałam w wodę, i o mało nie dostałam zawału. 
   Dobra, ja rozumiem, że jest trzecia rano i że nie spałam od dwóch dni, ale żeby od razu mieć halucynacje?! Nawet jeśli tyle starczy, to nie spodziewałam się, że mam, aż tak bujną wyobraźnię. Moje oczy, które były niebieskie, teraz były szkarłatno czerwone, a za mną stała kobieta ze złotymi skrzydłami wyrastającymi z ramion i pleców. Kobieta podeszła do mnie, a ja wręcz mimowolnie zauważyłam, że porusza się bezszelestnie, a wokół jej stóp unosi się dziwna żółtawa mgiełka. Kobieta nie mogła mieć więcej niż 25 lat. Pogłaskała mnie delikatnie po policzku, a ja prawie wbrew sobie odsunęłam się od niej.
  - Nie bój się, Saro - powiedziała kobieta.
   Jej głos brzmiał miło, wręcz dało się w nim wyczuć matczyną troskę. Tylko skąd znała moje imię?
  - Kim jesteś? - spytałam się kobiety. Miałam nadzieję, że nie było słychać drżenia  moim głosie.
  - Wybacz mi, że musiałam Cię zostawić, jednak nie mogłam postąpić inaczej. Wybacz mi też to. - po wypowiedzeniu tych słów kobieta chwyciła mnie za nadgarstki i wyszeptała kilka słów w nieznanym mi języku.
   W tym momencie ostry ból przeszył moje ręce, rozprzestrzeniając się od dłoni do łokci. Miałam wrażenie, jakby moje ręce zaczynały płonąć. Spojrzałam na nie, ale zobaczyłam tylko czerwone pręgi rozchodzące się od palców dłoni i znikające za rękawem bluzy. Czułam jak w oczach zeszkliły się łzy. Spojrzałam błagalnie na kobietę, w jej oczach było widać... współczucie? Tylko dlaczego mi współczuła, skoro sama zadawała mi ból? Moje usta rozdarł niemy krzyk. Z moich oczu spływały strużkami łzy. Po pewnym czasie, który wydawał mi się trwać w nieskończoność, choć równie dobrze mogło minąć zaledwie kilka sekund, kobieta puściła moje nadgarstki i rozpłynęła się w powietrzu. 
   Do jeziorka spływały łzy, tworząc małe okręgi na wodzie. Miałam ochotę jedynie skulić się i płakać. Chaos do mnie podpłynął i zaczął się o mnie ocierać. Przez ten koszmarny ból, całkiem zapomniałam o obecności kota. Pogłaskałam go delikatnie za uchem. Nawet taka czynność przyprawiała mnie o łzy.
  - Chodźmy stąd - powiedziałam do niego
   Wstałam, i choć sprawiało mi to okropny ból, wzięłam Chaos'a na ręce i zaczęłam iść przed siebie.
~*~
   Szłam przez las z Chaos'em na rękach od parunastu minut. Ręce tak potwornie mnie bolały, że postanowiłam zrobić sobie przerwę. W obawie, że tamta kobieta mogłaby ty gdzieś być postanowiłam wejść na drzewo. Chaos wszedł mi na głowę, więc miałam wolne ręce. Wspinaczka szła mi strasznie długo i mozolnie i pomimo tego, że parokrotnie się zsunęłam, to jednak się nie poddawałam. Dopiero po wejściu na drzewo przyjrzałam się miejscu w którym się znalazłam. Gęsta trawa zmieszana z mchem otulała ziemię, chociaż w niektórych niczym wyspy na morzu wystawały kamienie.
   Drzewa były głównie liściaste, lecz nie zabrakło obecności kilku iglaków. Okolica wydawała mi się znajoma. Uważniej się rozejrzałam i zauważyłam, że to okolica w której mieszka jedna z moich przyjaciółek, Madison. 
   Madison miała konie, a raczej jej rodzice je mieli. Rodzice Madison wyhodowali wiele wspaniałych źrebaków. To z ich stajni pochodził Cuzco - mój ośmioletni ogier. Dalej trzymałam go w ich stajni. Poszłam do jej domu, modląc się, żeby to ona otworzyła drzwi, a nie jej rodzice. Nie ukrywam, że się bałam się jak zareaguje na moją wizytę o tej godzinie. Ja to bym chyba wścieklicy dostała! Ostrożnie zapukałam do drzwi, niemal bezwiednie wystukując nasz, umówiony kod. Po kilku minutach, usłyszałam ciche kroki za drzwiami. Odsunęłam się trochę od drzwi, żeby nie dostać nimi w twarz. Po drugiej stronie drzwi, metalowa zasuwa, cicho szczęknęła. Drzwi powoli się uchyliły, a zza nich wyłoniła się dobrze znana mi twarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz