poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział V Dylemat


Nie byłam pewna, czy upadek z oszalale cwałującego konia byłby śmiertelny, ale zapewne tak. Instynktownie położyłam się płasko na grzbiecie Cuzca i objęłam jego szyję. Nie myślałam zbytnio nad tym co robię, wydawało mi się, że w ten sposób utrzymam się dłużej. Niestety była to nikła nadzieja. W tym szaleńczym biegu, ledwie zdążyłam zauważyć przesuwający się krajobraz. Na szczęście Cuzco czując mój dotyk trochę się uspokoił, jednak pomimo tego nadal biegł z niebezpieczną prędkością.

  - To ja Cuzco. Spokojnie, nic Ci nie grozi - Spokojnym głosem przemawiałam do konia

Na dźwięk mojego głosu koń zaczął się uspokajać. Mówiłam do niego jeszcze trochę, aż zaczął zwalniać. Przeszedł najpierw do szybkiego, a potem do wolnego galopu, następnie do kłusa, aż wreszcie do stępa. Zatrzymałam go i od razu z niego zsiadłam, żeby znowu gdzieś mnie nie poniósł. Od razu chwyciłam go za grzywę i małymi krokami prowadziłam po małej łące będącej blisko drogi. Kiedy uznałam, że już ochłonął, pozwoliłam mu się zatrzymać. Cuzco mocno drżał i był pokryty potem. Wzięłam jakąś trawę i zaczęłam go wycierać, zaczynając od nóg. Gdy wytarłam go całego, pozwoliłam mu się trochę popaść, mając go jednak cały czas w zasięgu wzroku i słuchu. Koło mnie leżał na ziemi dość duży kamień, na którym usiadłam.

 - No chłopie, sprawiłeś mi niezły wycisk. - zwróciłam się do konia, stojącego blisko mnie

 Cuzco tylko parsknął w odpowiedzi

 - Jutro będę miała przez ciebie zakwasy -potarmosiłam go przyjaźnie za uszami

Wyciągnęłam rękę przed siebie, chcąc pogłaskać Chaosa. Jednak natknęłam się na pustkę, więc zaczęłam szukać kota wzrokiem. Dopiero wtedy zauważyłam brak zwierzęcia. Do głowy przyszła mi straszna myśl. Chaos mógł spaść z Cuzca - co nie było trudne w jego pędzie.

  - Chaos! – zawołałam, pełna nadziei, że kot jest gdzieś w pobliżu.

Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza, no tak, w końcu czego ja się spodziewałam? Chaosa, który nagle pojawi się znikąd? Na wszelki wypadek zawołałam raz jeszcze, i jeszcze, i jeszcze, aż w końcu moje gardło odmówiło mi posłuszeństwa.

  - Chaos, gdzie jesteś? - wyszeptałam - wróć proszę...

Gdy nie doczekałam się i tym razem odzewu, zaczęłam zastanawiać się, gdzie kot morze być. Do niczego jednak nie doszłam, przecież Chaos mógł spaść chwilę temu, a mógł już na początku biegu. Poczułam się rozdarta, z jednej strony chciałam od razu iść na poszukiwanie kota, ale z drugiej nie mogłam zostawić Cuzca samego. Gdyby się znowu spłoszył mógłby ponownie pognać przed siebie, a wtedy pewnie zostałabym sama na tym odludziu.  

Dopiero, po jakimś czasie zauważyłam, że zbliżał się zmierzch. Dopóki słońce jeszcze świeciło, rozejrzałam się po terenie, w którym aktualnie przyszło mi się znajdować. Była to mała łączka szczodrze ozdobiona trawą i kwiatami. Łączkę otaczało kilka drzew, a w jej centrum rosła rozłożysta wierzba. Wokół rośliny leżało dość dużo porozrzucanych gałęzi. Cała łąka wyglądała pięknie na tle zachodzącego słońca. Podeszłam do drzewa, sprawdzając, czy dałoby się na nie wspiąć. Gdyby tak, to mogłabym przeczekać na nim noc, a z rana poszukać kota. Cuzca przywiązałabym kawałkiem liny do jednej z niższych gałęzi, na szczęście nie ściągnęłam mu kantara. Podniosłam głowę przyglądając się konarom drzewa, większość była wystarczająco mocna, aby utrzymać mój ciężar, należało by jednak złączyć je jakimiś osobnymi gałęziami. Spojrzałam na gałęzie leżące u stóp drzewa, gdyby tylko udało mi się jakąś je przenieść na szczyt.

niedziela, 27 marca 2016

Rozdział IV Kretyn na drodze

Z początku spokojnie kłusowaliśmy po leśnej ścieżce. Czułam pod sobą pracę mięśni konia. Powinnam częściej jeździć na oklep! Ścisnęłam kolanami lekko boki Cuzca, na co koń ochoczo przyśpieszył do wolnego galopu. Ta ścieżka była dosyć często wykorzystywana do jazdy w teren, ze względu na piękny krajobraz, przez uczestników szkółki jeździeckiej, prowadzonej przez ojca Madison. W dużej mierze, to dzięki niemu zaczęłam jeździć. W sumie, to jazda konna jest jak narkotyk. Uzależnia. Ale w dobrym yego słowa znaczeniu! (O ile takie istnieje)
 Z zamyślenia wyrwał mnie cichy pomruk kota. A no tak. Ścieżka w tym miejscu rozwidlała się na dwie odnogi. Po lewej była mini trasa do crossu, a po prawej ścieżka ciągnęła się, aż do drogi, która z kolei prowadziła do miasta. Wybrałam prawą odnogę. Zwolniłam z Cuzco'iem spowrotem do kłusa, gdyż ścieżka niedługo miała przejść w asfaltową drogę. Jeszcze przez pół godziny spokojnie jechaliśmy, aż w końcu skończył się las i przez nami rozciągała się asfaltówka. Cuzco stanął niepewny, czy ma iść dalej. Nie dziwiłam mu się. Jeszcze nigdy nie wyjeżdżaliśmy poza kraniec lasu, ewentualnie byliśmy na konkursach, ale wtedy to przyczepa taty po nas przyjeżdżała. Koń parsknął i spojrzał na mnie.
  - Tak, idziemy - wyszeptałam poklepując delikatnie konia
   Cuzco ponownie parsknął, jednak tym razem poszedł pewnie przed siebie. Przez chwilę było spokojnie. Cuzco szedł przed siebie, a Chaos wtulił się w zgięcie mojego łokcia. Ale nie może być tak pięknie, prawda? Czy zawsze na drodze musi być jakiś kretyn? A Nagrodę Nobla otrzymuje... kretyn pędzący sportowym samachodem pędzący 120 km w trudnych warukach, po zmroku. Brawa dla niego! Niech pan nam opowie, jak osiągnął pan taki poziom głupoty! Do to się rzatko zdarza! Galę nagród przerwał Cuzco, który od razu się spłoszył.
  Do samochodu podchodził z wielką nieufnością, ale i tak działo się to tylko, kiedy ja byłam w pobliżu. Koń pognał przed siebie pełnym galopem, by chwilę później przejść do cwału. Przez kilka minut nawet dobrze mi szło utrzymywanie się na grzbiecie Cuzca, aż w końcu zaczęłam się zsuwać z jego grzbietu.
~*~
 - Coś ty zrobiła?! - wrzasnęła z nieukrywaną wściekłością na Onimuru
   Młoda bogini skuliła się ze strachu, na dźwięk głosu władczyni. Królowa była niezwykle mądrą, ale i groźną boginią. Zwłaszcza, kiedy była wściekła, a w tym momencie była BARDZO zła.
  - A-ale P-pani, j-ja ty-tylko wy-wypełniałam ro-rozkazy - powiedziała drżącym głosem Onimuru
  - Zamilcz! - warknęła boginii
   Dziewczyna jeszcze bardziej skuliła się w sobie. Z lękiem uniosła oczy na władczynię. Sala, w której się znajdowały była naprawdę piękna. Jej głównymi barwami były, choć należały do królowej nie, czerwień i złoto, a błękit i srebro. Tron władczyni był wykonany z księżycowego światła i wytwarzał przedziwną aurę, zależną od nastroju bóstwa. W tym momencie aura nie przedstawiała, żadnego pozytywnego uczucia. Od wejści, aż do tronu rozciągał się piękny biały dywan. Na ścianach były różnorakie malowidła, każde przedstawiało scenę z życia, choć w większości były to krajobrazy i pejzaże. Dziewczyna ponownie zadrżała i momentalnie spuściła wzrok na posadzkę wykonaną w całości z paletoindu - metalu bogów. Zazwyczaj dzieciom śmiertelnych nie wolno było nawet wchodzić pałacu, a co dopiero, do sali tronowej! Bogini, tak ukochała jednak tę ziemską istotę, że po jej śmierci, przywróciła ją do życia, a co więcej nawet uczyniła ją bóstwem i pozwoliła mieszkać w pałacu. Onimuru wiedziała, że wystarczyło jedno skinienie jej Pani, aby dziewczyna zmieniła się w nic nie znaczący pył.
 - Ona nie miała się dowiedzieć. Nie w ten sposób. Miała odkryć to na swój sposób, w swoim czasie. Trudno teraz już nic nie zrobimy. - powiedziała władczyni znacznie spokojniejszym głosem - A teraz odejdź i staraj się nie zepsuć nic więcej.
 - Tak Pani - dziewczyna nie wierzyła we własne szczęście. Nie dość, że żyła, to jeszcze mogła dalej mieszkać w pałacu.

niedziela, 20 marca 2016

Rozdzial III Znajoma

Za lekko uchylonych drzwi wyjrzała, zupełnie zaspana Madison. Przez kilka minut wpatrywała się we mnie, zanim zrozumiała, kim jestem.
 - Sara? Wiesz, która jest godzina?! – Madison ziewnęła, po czym spojrzała na zegarek – 4 rano!
 - Madison, ja wiem, jak to wygląda, ale musisz mi pomóc – powiedziałam, patrząc na nią błagalnie
 - Dobra, wejdź – powiedziała Madison i zrobiła mi przejście w drzwiach
Szłyśmy przez chwilę korytarzem. Weszłyśmy do drugiego pokoju po lewej.
 - Co się stało tym razem? - spytała Mandy, gdy usiadłyśmy w jej pokoju
Nic nie mówiąc podniosłam ręce do góry i podwinęłam do góry rękawy bluzy. Madison spojrzała na moje ręce, a ja wyczytałam w jej oczach przerażenie. Przerażenie, które na próżno starała się ukryć.
 - Kto Ci to zrobił? – spytała drżącym głosem Madison – Nie patrz na to! – powiedziała wiedząc co zamierzam właśnie zrobić. – Poczekaj na mnie chwilę. Zaraz wracam. – Madison wyszła z pokoju
 Chwilę potem dziewczyna wróciła do pokoju niosąc w ręku bandaż, nożyczki i wodę utlenioną.
 - Usiądź przy stole – powiedziała Mandy
 Bez słowa wykonałam to o co poprosiła mnie Madison.
Spojrzałam na dziewczynę. Była naprawdę ładna, miała azjatycką urodę. Mandy była średniego wzrostu brunetką o piwnych oczach. Dziewczyna jest ode mnie niższa, ma około 160 cm wzrostu. Jest szczupła i wysportowana, jednak nie brak jej krągłości w odpowiednich miejscach. Ma regularne rysy twarzy i bladą, wręcz porcelanową cerę. Marzeniem wielu chłopaków było chodzenie z nią, jednak Mandy uważa, że jest dla nich po prostu kolejnym „trofeum”. Kolejną laską do zaliczenia. I ma rację, ponieważ wielu chłopaków właśnie tak uważa. Zaliczyć i zostawić, tylko to się dla nich liczy. Oczywiście nie wszyscy tacy są, ale większość z naszej szkoły, niestety tak.
Madison zaczęła opatrywać mi ręce. Starałam się, nie krzyczeć z bólu, kiedy przemywała je wodą utlenioną, choć ból był okropny. Podczas tejże czynności spojrzała mnie współczująco. Nie chcąc zdradzić, jaki ból mi to powoduje, zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się do niej. Poczułam, jak łzy mimowolnie spływają po moich policzkach. Zerknęłam na twarz dziewczyny. Na szczęście niczego nie zauważyła.
 - Powinnaś tu zostać na noc – powiedziała Mandy – A z rana pojechać do szpitala
 - Pojadę od razu, tylko wezmę Cuzca - powiedziałam
 - Naprawdę chcesz jeździć w tym stanie? – zapytała Madison z niedowierzaniem
Madison powiedziała mi wcześniej, że moje ręce wyglądają jakby, zostały wielokrotni oblane wrzątkiem. Dziewczyna zbyt dobrze mnie znała, żeby sądzić, że zmienię swoje zdanie.
 - Tak – odparłam cicho
 Poszłyśmy do stajni zbudowanej w stylu amerykańskim. Nie wiem dlaczego, ale bardzo lubiłam ten styl. Zawsze podobały mi się  belki pokryte białą farbą odznaczające się wyraźnie na czerwonym tle. Naprawdę, cała stajnia była otoczona malutkimi, niebieskimi kwiatuszkami, przez co wyglądała, jak z obrazka, w książce dla dzieci.
Weszłyśmy do stajni. Skierowałyśmy się w stronę boksu Cuzca. Gdy tylko koń wyczuł mój zapach, zarżał głośno. Podeszłam do boksu, a Cuzco położył mi swój łeb na ramieniu. Madison uśmiechnęła się na ten widok.
 - Chciałabym, żeby Chagall była ze mną tak zżyta. - westchnęła  Madison
 - Mad... mogę Cię o coś prosić? - zapytałam
 - Jasne - powiedziała
 - Możesz nikomu nie mówić, że tu byłam? - wyszeptałam prośbę
 - Echem… twój tata chyba powinien wiedzieć, gdzie jesteś - Madison
 - Mogłabyś mi to obiecać? Bardzo cię proszę – spytałam
 - No… Dobra – powiedziała niechętnie Mandy – Przynieść Ci siodło i ogłowie?
- Nie – powiedziałam po namyśle – Pojadę bez
   Pierwszy raz od dłuższego czasu, jechałam na oklep i bez uzdy. Chociaż minęło tyle czasu, wciąż dokładnie pamiętałam jak się jeździ.
 -  Uważaj na siebie… - powiedziała na pożegnanie Mad, po czym ruszyła w stronę domu.

 - To do zobaczenia - rzuciłam na pożegnanie
   Kiedy tylko Madison znikła w swoim domu, z lasu wyłonił się Chaos. Stanął pod koniem i miauknął. Wzięłam kota na ręce, położyłam go na Cuzca, po czym sama wskoczyłam na konia. Chwyciłam się grzywy Cuzca i skierowałem go w stronę lasu. 

środa, 27 stycznia 2016

Rozdział II Czy to tylko halucynacja?

Szłam dość długo klucząc po lesie, nie spuszczając wzroku z kota. Cały czas zastanawiałam się czemu Chaos chciał żebym za nim szła. Kot przyprowadził mnie nad małe jeziorko. Nad tym jeziorem krąży stara legenda, ponoć kto odnajdzie jego źródło i przejdzie przez smutne chwile, którym ono go obdarzy, ten odnajdzie prawdziwe szczęście. Jest jednak mały problem, ponieważ źródło jeziora znajduje się głęboko pod wodą, i strasznie trudno jest się do niego dostać. Rok temu mi się to udało. Legenda okazała się bujdą , bo jak dotąd nic złego, ani smutnego mi się nie stało. Weszłam do wody, a Chaos za mną.
   To jeziorko chyba ma jakieś uspokajające właściwości, bo ilekroć jestem wzburzona, bądź targają mną silne emocje, to wystarczy, że tu przyjdę i od razu czuje się lepiej. Spojrzałam w wodę, i o mało nie dostałam zawału. 
   Dobra, ja rozumiem, że jest trzecia rano i że nie spałam od dwóch dni, ale żeby od razu mieć halucynacje?! Nawet jeśli tyle starczy, to nie spodziewałam się, że mam, aż tak bujną wyobraźnię. Moje oczy, które były niebieskie, teraz były szkarłatno czerwone, a za mną stała kobieta ze złotymi skrzydłami wyrastającymi z ramion i pleców. Kobieta podeszła do mnie, a ja wręcz mimowolnie zauważyłam, że porusza się bezszelestnie, a wokół jej stóp unosi się dziwna żółtawa mgiełka. Kobieta nie mogła mieć więcej niż 25 lat. Pogłaskała mnie delikatnie po policzku, a ja prawie wbrew sobie odsunęłam się od niej.
  - Nie bój się, Saro - powiedziała kobieta.
   Jej głos brzmiał miło, wręcz dało się w nim wyczuć matczyną troskę. Tylko skąd znała moje imię?
  - Kim jesteś? - spytałam się kobiety. Miałam nadzieję, że nie było słychać drżenia  moim głosie.
  - Wybacz mi, że musiałam Cię zostawić, jednak nie mogłam postąpić inaczej. Wybacz mi też to. - po wypowiedzeniu tych słów kobieta chwyciła mnie za nadgarstki i wyszeptała kilka słów w nieznanym mi języku.
   W tym momencie ostry ból przeszył moje ręce, rozprzestrzeniając się od dłoni do łokci. Miałam wrażenie, jakby moje ręce zaczynały płonąć. Spojrzałam na nie, ale zobaczyłam tylko czerwone pręgi rozchodzące się od palców dłoni i znikające za rękawem bluzy. Czułam jak w oczach zeszkliły się łzy. Spojrzałam błagalnie na kobietę, w jej oczach było widać... współczucie? Tylko dlaczego mi współczuła, skoro sama zadawała mi ból? Moje usta rozdarł niemy krzyk. Z moich oczu spływały strużkami łzy. Po pewnym czasie, który wydawał mi się trwać w nieskończoność, choć równie dobrze mogło minąć zaledwie kilka sekund, kobieta puściła moje nadgarstki i rozpłynęła się w powietrzu. 
   Do jeziorka spływały łzy, tworząc małe okręgi na wodzie. Miałam ochotę jedynie skulić się i płakać. Chaos do mnie podpłynął i zaczął się o mnie ocierać. Przez ten koszmarny ból, całkiem zapomniałam o obecności kota. Pogłaskałam go delikatnie za uchem. Nawet taka czynność przyprawiała mnie o łzy.
  - Chodźmy stąd - powiedziałam do niego
   Wstałam, i choć sprawiało mi to okropny ból, wzięłam Chaos'a na ręce i zaczęłam iść przed siebie.
~*~
   Szłam przez las z Chaos'em na rękach od parunastu minut. Ręce tak potwornie mnie bolały, że postanowiłam zrobić sobie przerwę. W obawie, że tamta kobieta mogłaby ty gdzieś być postanowiłam wejść na drzewo. Chaos wszedł mi na głowę, więc miałam wolne ręce. Wspinaczka szła mi strasznie długo i mozolnie i pomimo tego, że parokrotnie się zsunęłam, to jednak się nie poddawałam. Dopiero po wejściu na drzewo przyjrzałam się miejscu w którym się znalazłam. Gęsta trawa zmieszana z mchem otulała ziemię, chociaż w niektórych niczym wyspy na morzu wystawały kamienie.
   Drzewa były głównie liściaste, lecz nie zabrakło obecności kilku iglaków. Okolica wydawała mi się znajoma. Uważniej się rozejrzałam i zauważyłam, że to okolica w której mieszka jedna z moich przyjaciółek, Madison. 
   Madison miała konie, a raczej jej rodzice je mieli. Rodzice Madison wyhodowali wiele wspaniałych źrebaków. To z ich stajni pochodził Cuzco - mój ośmioletni ogier. Dalej trzymałam go w ich stajni. Poszłam do jej domu, modląc się, żeby to ona otworzyła drzwi, a nie jej rodzice. Nie ukrywam, że się bałam się jak zareaguje na moją wizytę o tej godzinie. Ja to bym chyba wścieklicy dostała! Ostrożnie zapukałam do drzwi, niemal bezwiednie wystukując nasz, umówiony kod. Po kilku minutach, usłyszałam ciche kroki za drzwiami. Odsunęłam się trochę od drzwi, żeby nie dostać nimi w twarz. Po drugiej stronie drzwi, metalowa zasuwa, cicho szczęknęła. Drzwi powoli się uchyliły, a zza nich wyłoniła się dobrze znana mi twarz.

Rozdział I Początek


Nazywam się Sara Nyíl. Mam 12 lat i 6 miesięcy. W życiu niczego mi nie brakuje, no... może poza rodzicami, a szczególnie mamy. Nie oznacza to, że jestem sierotą, tylko tata pracuje w jakiejś-tam-ważnej firmie przez 10 godzin, a jego dziewczyna woli siedzieć cały czas przy komputerze. Lepiej jest w niedzielę, bo wtedy czasem gdzieś jedziemy. Poza tatą i jego dziewczyną mam przybranego brata - Michael'a. To idiota do entej potęgi! Przed dziewczynami się wydurnia, "że dziewczyny to on, by nawet kwiatkiem  nie uderzył", ale nie przeszkadza mu to mnie bić i wyzywać. Zazwyczaj wyzywa mnie od grubasów. Kiedy mnie tak nazywa to mówię na niego "menda ruska". Michael ma psa o imieniu Nugat, a ja mam kota o imieniu Chaos.

Chaos był dość specyficznym kotem, choćby ze względu na jego maść. Podbrzusze miał czarne jak smoła, grzbiet w kolorze dojrzałej marchwi, przednie łapy były białe, a tylne szare, z kolei głowa i ogon były usiane paskami w odcieniach brązu. Kot miał jedną tęczówkę zieloną, a drugą niebieską. Uważam go za swojego najwierniejszego kompana wypraw do lasu. Chaos zwykle wchodzi mi na głowę i schodzi dopiero na granicy lasu. Dokładnie nie wiem jakiej on jest rasy, gdyż znalazłam go w opuszczonym budynku za jeziorkiem, był w jakimś worku. Miał połamany ogon. Chyba ktoś mu po nim chodził i specjalnie przytupywał. Wzięłam go do domu, a tata pewnie, nawet by o nim nie wiedział, gdyby nie ta menda ruska - Michael. Ana (dziewczyna taty) strasznie się wściekła, wrzeszczała, że mam natychmiast wyrzucić to "zapchlone bydle, zanim kogoś podrapie i pogryzie", ale zamiast tego wspięłam się kilka metrów wzwyż i z kociakiem na kolanach patrzyłam na nich z góry. Musiałam na tym drzewie siedzieć ze dwie godziny, zanim rodzice zgodzili się, żebym zatrzymała Chaosa. Mam szczęście, że mieszkamy tuż obok lasu. Wystarczy wyjść z domu i pokonać 12 metrów, a już jest się w lesie.

Wracając do teraźniejszości. Jest około 3 w nocy, a jedno spojrzenie na zegarek upewnia mnie w tym. Jak zwykle się zaczytałam. Ciekawe jak bardzo Ana się wścieknie, że znowu wyszłam w nocy z domu?

  - Chcesz wyjść na dwór? - spytałam, bo kot kręcił się koło drzwi

Kot miauknął w odpowiedzi. Otworzyłam drzwi, a Chaos zrobił kilka kroków na przód, po czym spojrzał na mnie.

  - Mam iść za tobą? - Kot znowu w odpowiedzi miauknął. - Jak chcesz – od kiedy go miałam często tak robił.

Chwyciłam pierwszą z brzegu bluzę i szybko ją na siebie naciągnęłam. Zrobiłam krok naprzód, a wtedy Chaos zaczął iść przed siebie, a ja za nim. Powoli wchodziliśmy w mroku lasu, a jedynymi towarzyszącymi nam dźwiękami były nocne odgłosy lasu.


~*~

Arrak podszedł do młodej kobiety. Wyglądała na 25 lat, jednak nie mogła mieć mniej niż 60 lat. To wtedy Najwyższa Bogini zaczęła sprowadzać ludzi do katedry. Mężczyzna skrzywił się w myślach – nienawidził ludzi, ale nie miał nic do gadania. Był tylko podrzędnym bóstwem, którego głos się nie liczył. Jednak pomimo swojej niechęci, musiał przyznać, że dziewczyna była całkiem ładna. Swoje długie, ciemne włosy, miała związane w ciasny warkocz, ale kilka kosmyków okalało jej podłużną twarz. Jej seledynowe oczy rzucały lekki poblask, kiedy spoglądała na niego ciekawie. Pomiędzy oczami znajdował się lekko zadarty nos, pod którym mieniły się czerwienią, malinowe usta. Złoty blask spadający ze skrzydeł, był jak delikatna mgiełka, która zasłaniała lekko twarz, jednocześnie dodając jej uroku. Była ubrana w srebrzysty strój idealnie okrywający jej ciało.
 - Po co przyszedłeś? – spytała.
 - Onimuru, Najwyższa chce, abyś wprowadziła tę dziewczynę w nasz świat.  – powiedział, po czym odszedł